***
Autorzy: Jelena Dąbrowska, Przemysław Dąbrowski
Tytuł: My, psy. Czyli czapka admirała Yamamoto.
Seria: ?
Wydawnictwo: Prószyński i S- ka
Stron: 96
Wierny wraz z grupą innych psów (Ładną, Czarnym, Kropką, Kulawym, Mądralą i Rasową) zamieszkuje osiedlowe wysypisko śmieci. Ich codzienność to poszukiwanie jedzenia, wyławianie nowych, ciekawych zapachów oraz czekanie- nieustanne czekanie na właściciela, tego Jedynego Ukochanego Człowieka, który z jakichś powodów wciąż nie wraca. Pewnego dnia ludziom z pobliskich bloków zaczęła przeszkadzać obecność porzuconych czworonogów, a wyrok jest ostateczny- na miejscu "domu" psów ma stanąć Jeszcze Nowsze Osiedle. W odroczeniu wyroku ma im pomóc kot Yamamoto, który ponoć ma ogromne znajomości.
Uwielbiam wszelkiego rodzaju zwierzęta, staram się wspierać finansowo różne organizacje, podpisywać petycje, ale też działać w życiu realnym. Dlatego też zaciekawiła mnie ta historia, choć bardziej zakładałam, że będzie to taka typowa bajka dla dzieci. A tu, uwaga! Poniekąd jest to ów gatunek, ale raczej skierowany do osób dorosłych. Na niespełna stu stronach autorzy umieścili bardzo, bardzo dobre przesłanie, a tę lekturę powinno przeczytać znacznie więcej osób.
Pani Jelena i Pan Przemysław umożliwiają nam poznanie historii życia praktycznie każdego psa; powodu, dla którego zwierzak musiał szukać nowego domu na wysypisku. Uwierzcie, nie są to bajkowe, piękne opowieści. Narratorem jest tu Wierny, który trafił w owo miejsce po tym, jak pogotowie zabrało jego Mateusza do szpitala. Oszalały ze strachu, uciekł. I codziennie ma nadzieję, że ponownie odnajdą się ze swoim ukochanym panem. Historia Wiernego jest najbardziej łagodną; inni psi bohaterowie mają za sobą o wiele gorsze przeżycia, gdzie jedyną alternatywą pozostało wysypisko. Żeby za dużo Wam nie spoilerować, nie będę wchodzić w szczegóły, sami je poznacie.
My, psy... ma -jak już wspominałam- zaledwie sto stron, więc nie spodziewajmy się rozwlekłych opisów; mimo tej "skrótowości" sens opowieści uderza z całą mocą- miałeś kochać, a porzuciłeś. Chodzi oczywiście (przynajmniej moim zdaniem) o znieczulicę ludzi odnośnie zwierząt. Inernet aż huczy od informacji, napływających falami: pobity, skatowany pies; kilkumiesięczny zwierzak, przywiązany do drzewa w lesie, pozostawiony na pewną śmierć; rasowe psy, hodowane tylko po to, aby się rozmnożyć i zwielokrotnić majątek właściciela. Psy, zapełniające schroniska, w oczekiwaniu na nowy, dobry dom. Na serce, które je pokocha. Na człowieka, który będzie.
Wiecie, na samo wspomnienie zakończenia mam łzy w oczach. Chyba po raz pierwszy byłam gotowa znienawidzić autorów (oczywiście to tylko metafora) za brak happy end'u. Żadnym bohaterom dotychczas nie kibicowałam tak, jak tej grupie psów, aby wreszcie odnalazły DOM. A tu... cóż. Powiem tylko tyle, że cała opowieść toczona jest w dość lekkim tonie, aczkolwiek sam przekaz uderza mocno prosto w serducho.
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Prószyński i S- ka!
O tej pozycji słyszę po raz pierwszy.
OdpowiedzUsuń