***
Autor : Sarah Waters
Tytuł : Ktoś we mnie
Seria : -
Wydawnictwo : Prószyński i S- ka
Stron : 600
Anglia, lata powojenne; doktor Faraday, w wyniku zbiegu okoliczności trafia do domostwa dawnych arystokratów, Ayersów. Ta pierwsza wizyta rozpoczyna piękną przyjaźń między czterdziestoletnim medykiem, a mieszkańcami- panią Ayers, Caroliną oraz Roderickiem. Wciąż cierpiący po wojnie -zarówno fizycznie, jak i psychicznie- Roderick z dnia na dzień zaczyna się zmieniać... już nie jest sobą. Winą za swoje obłąkanie obarcza dom, który (wierząc jego słowom) chce doprowadzić rodzinę do ruiny.
Czy dziwne odgłosy, ślady oraz wydarzenia są efektem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, wymysłem niedomagającego umysłu, czy może rozmyślnym działaniem sił nieznanych człowiekowi... ?
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Waters, do którego zachęcił mnie oczywiście opis z tyłu książki. Uwielbiam wszystko, co tajemnicze, a jeżeli dodatkowo wiąże się to z nadnaturalnymi mocami (bądź halucynacjami chorego umysłu) jestem po prostu szczęśliwa. Wiadomo, to, że historia zawiera takie elementy nie oznacza, że musi się udać. W przypadku tej książki nie mam nic złego do powiedzenia.
Ogromna posiadłość rodziny Ayers z dnia na dzień podupada coraz bardziej; dawni arystokraci nie mają wystarczających środków, aby przywrócić dom do dawnej świetności. Mimo ich usilnych starań budynek jest zwyczajnie zapuszczony. A do tego jeszcze panująca w nim mroczna atmosfera... to zdecydowanie nie działa na jego korzyść. Ale to ich dom i nie zamierzają go porzucać. Dopóki stan psychiczny Roda był stabilny, domownikom nawet przez myśl nie przeszła opcja sprzedania domu i wyprowadzenia się. Jednak pogarszający się stan jedynego męskiego dziedzica, dziwne majaki i szaleństwo w oczach sprawiły, że w posiadłości nikt już nie czuł się bezpiecznie. A gdy Rodericka zabrakło... rozpoczęło się szaleństwo.
Jestem pod wrażeniem tej powieści. Pani Waters umieściła całą historię w przeszłości, gdy jeszcze częścią ludzi rządziły zabobony, a technologie nie miały prawa wstępu do ich domostw. Okrywa posiadłość zwaną Hundreds mrokiem tajemnic. Łatwo wyczuć atmosferę pełną niedopowiedzeń, jeszcze łatwiej wczuć się w tę niesamowitą opowieść. Czytelnik jest rozdarty- na ile można uwierzyć majakom Rodericka, a na ile własnemu przeczuciu, że w ścianach budynku czai się coś złego? Ktoś we mnie to lektura z gatunku tych, od których nie sposób się uwolnić. Ba, nawet się nie chce! Sześćset stron przeminęło, jakby to było zaledwie sto... i czułam ogromny smutek, że ta historia już dobiegła końca.
Utwór pani Waters to po części tajemnice, a po części- historia miłosna. Doktor Faraday z każdą kolejną wizytą dostrzega w Caroline Ayers coraz więcej piękna mimo, iż społeczeństwo ocenia ją jako brzydulę. Choć głównie skupiono się na tym, co wydarzyło się w domostwie, to dość znaczną część zajmują również prywatne losy/ uczucia czterdziestoletniego medyka. Obserwujemy, jak rozwija się to uczucie, ale też i jego negatywne zakończenie.
Trochę żałuję, że kiedy rodzina Ayersów w taki czy inny sposób opuściła Hundreds, nie wyjaśniono do końca, co nawiedzało tę familię. Ścieżki dawnych arystokratów i doktora Faraday naturalnie się rozeszły, lecz mrok zamknięty w posiadłości nadal istniał. Tylko co go spowodowało? Tego, niestety, się nie dowiemy.
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Prószyński i S- ka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku !
Jeżeli już straciłeś te kilka minut na wejście na mój blog i przeczytanie chociaż kilku linijek recenzji, to proszę, daj o sobie znać w komentarzu ;)
Miło się czyta czyjeś opinie :-*